Podjąłem się kiedyś nazwania 10 głównych (w mojej ocenie) trucizn umysłu, które przeszkadzają w dążeniu do celu. Były to: inercja, nihilizm, fatalizm, bierność, nuda, zniechęcenie, samotność, ignorancja, bezradność, obojętność. Pewnie można by ten katalog częściowych synonimów zredukować o połowę, ale dekalog brzmi dumnie, niech więc tak zostanie. To, że dziś wracam do tego tematu (poruszonego pierwotnie 13 czerwca 2014 r. na stronie facebookowej, którą wtedy prowadziłem z ramienia uczelni) nie jest oczywiście przypadkowe, choć zdałem sobie z tego sprawę dopiero po napisaniu pierwszych zdań. I wtedy, dwa i pół rok temu, i dziś kwestia ta jest mi wciąż bliska.
Psychologowie sportu mówią o podwójnej walce, jaką rozgrywa zawodnik. Wewnętrznej – w głowie, i zewnętrznej – na boisku. Ale przecież nie jest to tylko wyzwanie sportowców. Wszyscy prowadzimy tego rodzaju zmagania. Truizm. Ale poziom trudności rośnie z chwili na chwilę, czyli wraz z postępem. Mówiąc wprost – im nam w życiu lepiej, tym z samymi sobą trudniej. Nie jest to żadna zasada, nie pretenduję do roli wyroczni, guru, ani nawet eksperta. Nie jestem ekspertem w żadnej dziedzinie, bo znajduję się na wiecznym styku dziedzin i zainteresowań. W przeciągu, który nie sprzyja zdrowiu.
Nie jest łatwo żyć życiem nieskazitelnym, zgodnym z zapisami przykazań sprzed 2500 lat (choć większość z nich jest dla nas wciąż kompasem). Ale chyba jeszcze trudniej żyć z lekkością daleką dziesięciu truciznom. Buddyści mówią o trzech truciznach, za które uważają pożądanie, gniew i niewiedzę. Tylko ta ostatnia znalazła się w moim dekalogu pod postacią ignorancji. Ciekawe, czy łatwiej żyć według określonego modelu, czy żyć bez określonych stanów, cech czy zjawisk. Łatwiej akceptować (nawet w imię wyrzeczeń) czy negować (ale całkiem w praktyce)? Trudno powiedzieć. Trawestując kogoś mądrzejszego (co dla osoby piszącej jest zawsze kołem ratunkowym): „Na głębszym poziomie nie mam pojęcia. Ogólnie rzecz biorąc, to nie ma znaczenia. Po prostu za bardzo się nie martw”.